mrugacz
Druid
Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 354
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 7 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: kraków & co
|
Wysłany: Sob 19:47, 16 Wrz 2006 Temat postu: Tekst F [S.E.] *Jimmy* |
|
|
TEKST F
Dla S.
Sepia
Najpiękniejsze – wspomniane obrazki
rysowane na ścianie ręką
jak zdradliwe ciche ciosy łaski
wracające, aż serca pękną.
Kawiarnia ‘Daisy Flower’ znajdowała się na rogu Humphrey i Wellington Street. Było to zadymione miejsce o klasycznie angielskim, choć wyraźnie nadszarpniętym czasem wizerunku. Wykonane z ciemnego, dębowego drewna barek i stoliki niknęły na tle brudnej tapety, przyklejonej chyba jeszcze w początkach działalności. Wysokie tafle okien ozdobione bordowymi lambrekinami pasującymi do obić krzeseł zajmowały większą część dwóch sąsiadujących ścian. Tworzyły one róg, gdzie przy podrapanym stoliku siedziała osobliwa para. Mężczyzna był dużo starszy od swojej towarzyszki, a bruzdy na jego twarzy kontrastowały z gładkością jej poczerwieniałych policzków. Wyglądali na zmęczonych i nie patrzyli na siebie. Kilka metrów dalej siedział starszy mężczyzna, mamlając w zębach starą fajkę i czytając wczorajszą gazetę. Widać było, jak bezgłośnie sylabizuje, najwyraźniej mając problemy z niektórymi wyrazami. Za barem nikt nie stał, ale było słychać wesołe rozmowy kelnerek gdzieś na zapleczu.
Remus Lupin właśnie kończył wypalać taniego papierosa, wpatrując się w przestrzeń.
Była właśnie ta szczególna chwila, która zdarza się chyba tylko wczesną jesienią. Gdy słońce chyli się ku zachodowi, czasami na dosłownie kilka minut Londyn zamienia się w czystą płynną sepię. Kolory zblakły i zanikły w beżu i brązie, krawędzie wygładziły się i udelikatniły. Czas stanął w miejscu, a dym z prawie wygasłej już fajki starszego mężczyzny zawisł w powietrzu, jakby jego cząsteczki straciły wolę ruchu. Szepty kelnerek zlały się w uspokajający szum.
Ale trwało to tylko chwilę. Zaraz po tym barwy powróciły na swoje miejsca, kanty i ostrza znowu przerażały swoją drapieżną wyraźnością. Cisza uciekła i pojawił się krzyk – to dziewczyna o rumianej twarzy wstała od stolika tak gwałtownie, że wywróciła wszystko, co się na nim znajduje i uciekła, zostawiając mężczyznę, który właściwie mógłby być jej ojcem, siedzącego z całym bólem świata na przygarbionych barkach.
Remus też ocknął się z tego sepiowego marazmu, zdusił niedopałek w obskurnej popielniczce i zerknął na zegarek. Jego twarz nie wyrażała kompletnie nic, żadnych emocji.
Zaśpiewały wietrzne dzwonki powieszone nad drzwiami, ale nikt nie wszedł. Remus spojrzał przez okno i zobaczył czarnego psa siedzącego na popękanych płytach chodnikowych przed kawiarnią. Wstał i odniósł na ladę jeszcze ciepłą, ale już pustą filiżankę po herbacie. Wyszedł, sprawiając wrażenie nie zainteresowanego ani tym, ani wszystkimi innymi psami świata i podążył w górę Wellington Street. Kundel machnął raz czy dwa swoim wachlarzowatym ogonem i powoli potruchtał za Remusem. Zachowując bezpieczną odległość mijali oświetlone kolorowymi światłami wystawy, ozdobne kamieniczki, aż wreszcie Lupin skręcił w ledwo zauważalną boczną uliczkę i zniknął w mroku.
Cały problem z Syriuszem polegał na tym, że on wcale nie był ‘black’. Natura przecież nie
znosi czerni ani bieli, tak więc dla wprawnego obserwatora długie włosy Syriusza były prawdziwie ciemno brązowe. Lupin pamiętał z wczesnego dzieciństwa, jak jego tata przywiózł ze Szwajcarii prawdziwą, gorzką czekoladę. Miała dokładnie taki sam kolor.
Wszedł do ciemnej klatki schodowej i pokonał schody prowadzące na drugie piętro budynku. Z sufitu półpiętra, gdzie nie było okna, zwieszała się goła żarówka, nadając ponuremu pomieszczeniu jeszcze gorszy widok. Remus oparł się o ścianę i zamknął oczy, próbując uspokoić oddech.
Doskonale pamiętał, jak w czerwcu wszystko było tak samo. Obowiązywała ‘stała czujność’, zamachów było coraz więcej, tak więc Syriusz zamieniał się w psa i dopiero w jego mieszkaniu odzyskiwał swoją ludzką postać. Pamiętał też, że często siadali na schodach w tym dokładnie korytarzu, rozmawiając półgłosem o Zakonie, czy o ostatnich walkach. Tu było bezpieczniej. Nigdy nie było wiadomo, gdzie mogą być podłożone śmierciożerskie podsłuchy.
Remus wreszcie poczuł, że krew w jego żyłach pulsuje rytmiczniej i wolniej. Zagryzł wargi i przebył ostatni szereg schodów. Z kieszeni wytartej marynarki wyciągnął pęk kluczy i wybrał wśród nich jeden, mały i brązowy. Włożył go do zamka znajdującego się w polakierowanych na biało drzwiach i dwukrotnie przekręcił. Rozległ się zgrzyt, drzwi otworzyły się i Remus wszedł do środka. W jego kawalerce zaczynało robić się ciemno, więc nacisnął włącznik stojącej lampy. Nie zapaliła się. Znowu odcięli mu prąd..
Wtedy też nie było światła. Był ostatni dzień wakacji, Syriusz zjawił się wyjątkowo wcześnie i był dziwnie zamknięty w sobie. Gdy siedzieli na korytarzu i Remus zapytał się, co mu jest, nie odpowiedział. Popatrzył na Lupina tym gorzko-czekoladowym spojrzeniem, po czym wstał i złapał go za rękę. Prawie wciągnął go na samą górę, wyszarpnął z remusowej kieszeni klucze i chyba pobił rekord w otwieraniu zamka na czas. Remus już o nic nie pytał. Drzwi zamknęły się za nimi, Syriusz przygniótł go swoim ciałem i pocałował, tak jakby robił to nie tylko pierwszy, ale i ostatni raz. Nie było światła, kiedy zdzierał z niego pogniecione szaty. Było całkiem ciemno, gdy Remus doszedł z prawdziwie wilczym skowytem i żaden jaskrawy Księżyc nie raził w oczy.
Opadł na kanapę i wyszeptał zaklęcie zapalające różdżkę. W ciasnym pokoju nieznacznie rozjaśniło się. Prawdę mówiąc, ta szczypta światła tylko zwiększyła ilość cieni.
Była pora sepii, gdy miesiąc później, nad domem Lily i Jamesa pojawił się Mroczny Znak.
Remus poderwał się na równe nogi słysząc przerażający pisk. Podbiegł do okna i zobaczył tego samego, czarnego psa, który siedział przed „Daisy Flower”, leżącego na czarnym asfalcie w powiększającej się plamie krwi. Do uszu Lupina dobiegł jeszcze pisk opon samochodu opuszczającego ulicę.
Remus odwrócił się od okna i ukrył twarz w dłoniach.
* „Szklany ptak” K.K. Baczyński.
Post został pochwalony 0 razy
|
|