Almare
Banshee
Dołączył: 27 Kwi 2006
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 10 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław Płeć:
|
Wysłany: Czw 0:05, 04 Sty 2007 Temat postu: Tekst E [Święta] *Szura* |
|
|
Sala do nauki mugoloznawstwa przyciągała tych z magicznych rodzin niczym magnes – nie wspominając nielicznych wyjątków, jakim niewątpliwie był pan Malfoy. Klasa wydawała się roztaczać niesamowity urok. Urok nieznanego. Większość uczniów traktowała ją z pietyzmem, jakby wchodząc do niej wkraczali do innego, egzotycznego świata. Nawet mijając ją, rzucali w stronę drzwi spojrzenie pełne szacunku. No, ale powiedzmy szczerze – czy po bliźniakach Weasley można się spodziewać, że MINĄ cokolwiek, skoro można się włamać?...
***
Snape stał na korytarzu, plecami opierając się o drzwi. Ale nie o byle jakie – były to Drzwi, Za Którymi Popełniano Wykroczenie. Ba, nawet podwójne złamanie przepisów! Zakłócenie Ciszy nocnej i włamanie do Sali… Nie dziwne, że złośliwość na twarzy Mistrza Eliksirów została chwilowo wytłumiona błogością – wizja szlabanów, może nawet w czasie Świąt – czuł się w swoim żywiole. To jest to, co Tygryski lubią najbardziej – sparafrazował z upiornym uśmieszkiem powiedzenie usłyszane od jakiegoś dzieciaka z mugolskiej rodziny. Zabrzmiało dosyć złowieszczo…
Obawiał się, że dziecinnieje na starość. Kiedyś wpadłby tam, dał delikwentom szlaban i tyle – może z lekką iskrą satysfakcji, nic więcej. A dzisiaj czekał pod drzwiami i podsłuchiwał, by wybrać jak najbardziej kompromitującą dla uczniów chwilę. Ach, zobaczyć te ich zażenowane twarzyczki…
***
– George, zostaw ten kanał! Zobacz, on ma minę jak Snape! – Bardzo uradowany Fred wyrwał bratu pilota, aby nie zmienił kanału. Odkąd usłyszeli od ojca telewizorze, musieli się upewnić, czy w tym małym pudełku naprawdę są pozamykane ludziki.
– Podobny do Snape’a? Ta odmiana chochlika kornwalijskiego?... – wymruczał z niedowierzaniem Fred. – Oj, chyba nie doceniasz naszego profesora. Ma zdecydowanie ładniejsze pośladki niż ten jakiś… Grinch.
– Przyznaj, nie miałbyś nic przeciwko szlabanowi u Snape’a w… intymnej atmosferze? – George znacząco spojrzał się na bliźniaka. – Zapalone świece, różowy wystrój…
– …Snape w lateksowym wdzianku króliczka…
– Fred! Nawet ja nie jestem taki obrzydliwy! Teraz będę miał koszmary – skrzywił się George.
– Sam zacząłeś! Ale fakt, dobry szlaban nie byłby zły… - Fred westchnął rozmarzony.
ŁUP!
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Stanął w nich nie kto inny niż…
– Mówisz-masz – wydyszał niedowierzająco George.
…Snape. Snape z niemal perwersyjną iskierką sadyzmu w oczach, która choć w zamierzeniu miała przerażać, sprawiła tylko, że pod chłopcami ugięły się kolana.
–Weasley i Weasley… - wymruczał profesor niskim, hipnotyzującym głosem. – Jako że wasza dyskusja była bardzo… intrygująca – znacząco uniósł brew, - dostaniecie tak wyczekiwany szlaban – zawiesił głos, patrząc na bliźniaków, pełnych lęku i niedowierzania, ale i nadziei. – U Filcha – dodał z miną kota, który właśnie upolował wyjątkowo tłustą mysz.
– Niee… - Jęk zawodu, wydany przez rudzielców, był muzyką dla uszu Snape’a.
Jednak po chwili przestał być taki zachwycony. George podszedł do niego na niebezpiecznie bliską odległość, niemal ocierając się o ciało profesora.
– Naprawdę nie uważa pan, że szlaban u pana będzie bardziej… produktywny? – Oblizał się sugestywnie, po czym uśmiechnął zawadiacko.
– Do. Dormitorium. NATYCHMIAST! – wycedził Snape.
Bliźniakom nie trzeba było dwa razy powtarzać, momentalnie ulotnili się z „zagrożonego terenu”. Wzrok profesora zatrzymał się na telewizorze, w którym zielony stworek wykrzykiwał właśnie, że nie dopuści, by Święta się odbyły.
– Fascynujące… - wymruczał Snape, przysuwając sobie fotel, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od ekranu. – Fascynujące.
***
Severus miał PLAN. No dobra, raczej ogólny zarys planu, ale wiedział, że nie da mu to spokoju, jeśli czegoś nie wymyśli. Pomysł, żeby ukraść Święta był taki kuszący… Nie trzeba chyba mówić, że Snape nienawidził Bożego Narodzenia. Radosna, ciepła, rodzinna atmosfera. Czas wybaczania i jednoczenia… Istny horror. Gdy był małym dzieckiem i pytali go, czemu nie lubi Świąt, naburmuszony odpowiadał „bo nie!”. Dziś już wiedział – w tym czasie jego samotność stawała się o wiele bardziej dokuczliwa. Gdyby inni się dowiedzieli, może stwierdziliby, że zostało w nim wiele z tamtego dziecka, ale nic go tak nie drażniło, jak to, że inni są wtedy szczęśliwi. „Jeśli ja cierpię, niech cierpi cały świat” – coś z tego myślenia zostało mu do dziś, zdecydowanie. Nie, żeby mu to przeszkadzało…
Wyszedł na błonia, by dopracować szczegóły działania, na świeżym powietrzu myśli są klarowne niczym veritaserum, no i zawsze jest większa szansa na złapanie jakiegoś szczeniaka na gorącym uczynku, niż w lochach, gdzie przebywali głównie jego Ślizgoni. Nie byli tak głupi, żeby majstrować coś w JEGO królestwie. Szedł zamyślony w stronę jeziora, gdy nagle coś uderzyło go w tył głowy. Chwycił się za bolące miejsce, a gdy spojrzał na swoją rękę, był na niej obrzydliwy, zimny, zielony… ŚNIEG?! Powoli odwrócił się z furią w oczach. Przed nim rozgrywała się bitwa śnieżna między jego Ślizgonami a Gryfonami. Śnieżki były w kolorach domu rzucającego. W sumie, w tym momencie wyglądało to bardziej jak mugolski obrazek – wszyscy zastygli w bezruchu, z szeroko otwartymi oczami, wpatrzonymi w Mistrza Eliksirów.
– Co tu się dzieje i KTO jest za to odpowiedzialny? – cichym głosem wycedził Snape.
Trzy osoby porzuciły dotychczasowe pozycje i stanęły przed nim w rządku: Malfoy i… bliźniacy. Profesor zaklął szpetnie w duchu. Obecność Dracona w całej sprawie nie pozwalała mu odjąć punktów, a o szlabanie u Filcha nie ma nawet mowy…
– Cała trójka ma szlaban za atakowanie nauczyciela i wszczynanie niebezpiecznych zabaw.
– Ależ sir, ta niebezpieczna zabawa służy integracji między domami! – Mafoyowi nie spodobała się wizja kary. – A już atakowaniem nauczyciela nazwać tego nie…
– Wystarczy, Draco. Chcę cię widzieć u mnie w gabinecie dziś o osiemnastej. Weasley i Weasley, was oczekuję o dziewiątej rano… Dwudziestego piątego grudnia – uśmiechnął się złośliwie na ich jęk irytacji. – Spróbujcie nie przyjść.
– Tak jest, sir – powiedział Fred i puścił oczko, po czym bliźniacy szybko się zmyli, zanim do Snape’a dotarł sens tej wypowiedzi.
***
– Newman, zostań po lekcjach.
Biedny pierwszoroczniak zamarł ze strachu, zastanawiając się, co zrobił nie tak. Zazwyczaj na eliksirach nawet sobie radził, a Snape kazał zostawać tylko naprawdę beznadziejnym przypadkom. Lekcja już się skończyła, a Puchon nadal się głowił, o co chodzi. Podszedł niepewnie do biurka nauczyciela, który go ignorował, dopóki klasa nie opustoszała do końca. Wreszcie podniósł na niego wzrok, który był nieco… zażenowany?
– Słuchaj, dzieciaku, powiedzmy w tej chwili, gdzie można znaleźć tego… świętego Mikołaja?
***
Po prostu źle zabrał się do sprawy. Po tym, jak się upewnił, że w całej Laponii nie ma kogoś takiego, jak Mikołaj, przydybał jakiegoś Krukona, który powiedział mu, co i jak. A potem zarobił małe obliviate. Hm, przynajmniej Snape miał pewność, że nikt mu nie przeszkodzi – ani ten gruby, śmieszny koleś z brodą, ani sprytny dzieciak, który chyba zaczynał się czegoś domyślać.
Zastanawialiście się kiedyś, skąd prezenty biorą się w dormitoriach, w nogach łóżka? Szczerze wątpię. Albo pomyśleliście, ze przynoszą je skrzaty domowe.
Otóż nie.
Prezenty, które napływały do szkoły od dobrych dwóch tygodni, były składane w jednym miejscu, by w okolicach północy pojawić się pod choinką. (tu już można by dostrzec drobną ingerencję skrzatów), stąd koło trzeciej, czwartej rano były przez świąteczne drzewko segregowane i rozsyłane jemu tylko znanymi metodami do dormitoriów. W przeciwieństwie do skrzatów, nie popełniało pomyłek. Plan Snape’a był genialny w swojej prostocie – nieco… zmienić zwyczaje choinki.
***
Przemykał się chyłkiem ciemnym, wąskim korytarzem. Stąpał wolno, ostrożnie, świadom konsekwencji swej porażki. Kom-pro-mi…
– Mikołaju?!
…tacja. Tak, to prawda – zamaskował się strojem Świętego Mikołaja. Do tego tak bardzo denerwował się, że ktoś go odkryje, że nieuważnie wpadł na jakiegoś drugorocznego.
– Em. Ho, ho, ho, wesołych Świąt – wymamrotał niepewnie Mistrz Eliksirów. – Leć do łóżka, bo dostaniesz… - nerwowo starał sobie przypomnieć, co dostają niegrzeczne dzieci.
– …rózgę? – skończyło za niego dziecko, a jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
– Właśnie – dodał Snape dobitnie, a dzieciak pobiegł w stronę dormitorium.
Profesor dotarł wreszcie do Wielkiej Sali, gdzie ktoś już zajmował się jego choinką. Chciał jakoś zareagować, ale jeszcze bardziej chciał pozostać nierozpoznanym. Po chwili namysłu ukrył się w cieniu i wyszeptał ochryple:
– Irytku… Jesteś pewien, że chcesz ukraść tę choinkę?
– K-krwawy Baronie? Nie, oczywiście, ż nie, nic od niej nie chcę, tylko ją podziwiałem, ale mogę popodziwiać dekoracje na wieży astronomicznej, oczywiście – plątał się Irytek, kłaniając się co chwilę w inną stronę, nie wiedząc, z której dobiegł głos. Nie uzyskawszy odpowiedzi, po cichu wyfrunął z Sali.
Wreszcie Snape został sam i mógł zaczynać swoje dzieło. Było już po dwunastej, prezenty pod choinką. Podszedł do drzewka i wymamrotał po cichu parę zaklęć – sosenka zatrzęsła się, a po chwili prezenty spod niej… zniknęły. Severus nie wiedział, jak DOKŁADNIE zadziała zaklęcie, choinka była istotą po części myślącą, jak zamek, i profesor mógł co najwyżej wpłynąć na jej charakter. W głębi serca miał nadzieję, że wszystkie prezenty pójdą w cholerę, ale o tym przekona się dopiero jutro. Z poczuciem dobrze wykonanego zadania zaczął wracać do komnaty… Po drodze nic się nie wydarzyło, ale pod drzwiami pokoju był… prezent. Snape podszedł do niego, potrącił nieufnie, po czym wchodząc do pomieszczenia wziął go ze sobą. Położył na stoliku, popatrzył chwilę zdezorientowany, niepewny co zrobić. W końcu otworzył go…
BUM!
Po chwili dym opadł, a na środku pokoju jak słup soli stał nieco usmolony Severus w stroju Świętego Mikołaja. Gdy nieco ochłonął, uśmiechnął się złowieszczo…
***
Gdy rano wszedł na śniadanie, był wniebowzięty. Niemal wszyscy byli w jakimś stopniu uszkodzeni – blizna Pottera świeciła na czerwono, z głowy Neville’a wyrastały kolorowe pierza, a z krzesła Patil zwisał tygrysi ogon. Z nich wszystkich tylko dyrektor wyglądał na zadowolonego – przeglądał się w lusterku, podziwiając nowy, fioletowy odcień swojej skóry.
IDEALNIE. A będzie jeszcze piękniej…
***
Bliźniacy zaspali na śniadanie, co więcej, niemal zaspali na szlaban u Snape’a. Nie przejmując się zbytnio prezentami popędzili korytarzem, mijając coraz dziwaczniej wyglądających uczniów. Stali już pod drzwiami gabinetu, gdy wyszedł z nich Snape i rzucił „za mną”. Szli w kierunku jego komnat.
– Co się dzieje w szkole, sir?... – spytał nieśmiało George.
– Demolka – wymruczał Severus. – Chaos! – zaśmiał się radośnie.
– A co ze Świętami?!
– Świąt nie będzie – niemal zanucił Mistrz Eliksirów, otwierając drzwi. – A teraz, zapraszam do mnie – dodał, zapalając pierwszą świecę…
KONIEC
Post został pochwalony 0 razy
|
|