piorunia
MoonMasochist
Dołączył: 30 Kwi 2006
Posty: 488
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: zadupie niedaleko Gdańska ^^ Płeć:
|
Wysłany: Śro 20:19, 21 Cze 2006 Temat postu: Tekst D [P.E.] *mrugacz* |
|
|
Praca czwarta ^^
Fourth time lucky
1. Blue Violin to bardzo wykwintny lokal. I drogi, ale kto jest na tyle małostkowy, by zwracać uwagę na sprawy tak przyziemne, jak ceny? Restauracja należała do rodzaju tych, do których konieczne jest zaproszenie. Albo przynajmniej rezerwacja z tygodniowym wyprzedzeniem. W takim miejscu podczas posiłku używano przynajmniej tuzina sztućców.
Stolik z numerem siedemnaście znajdował się na przestronnym tarasie. Stał w pewnym oddaleniu od innych, co stwarzało przyjemne wrażenie prywatności. Nad brzegiem blatu leniwie lewitowała świeca. Śnieżnobiały obrus kontrastował z ciemniejącym powoli niebem - zapalały się już pierwsze gwiazdy.
Severus westchnął niemal niedostrzegalnie. Niemal, bo chociaż chłopak bardzo się starał, mimo wszystko ściągnął na siebie zainteresowane spojrzenie stalowo-błękitnych oczu. Ślizgon czuł się tak, jakby był na scenie – nie mógł zrobić dosłownie nic, czego te czujne oczy by nie zauważyły. Krępujące uczucie. Ale właściwie, czego innego mógł się spodziewać po Malfoyu?
- Na pewno nie chcesz? – Lucjusz wskazał wymownie na drink w swojej wypielęgnowanej dłoni. Severus bez słowa pokręcił głową. – Tutaj nie miałbyś z tym żadnych problemów, nie masz się czego obawiać.
Lucjusz powiedział „tutaj”, ale młodszy chłopak doskonale wiedział, że naprawdę ma na myśli „ze mną”. Po raz kolejny zaprzeczył, wciąż trwając w całkowitym milczeniu. Herbata wystarczała w zupełności. Malfoy wzruszył tylko ramionami - patrzył w gwiazdy, niedbale bawiąc się kieliszkiem. Severus wbił spojrzenie w porcelanową filiżankę. Cytryna wyszczerzyła się do niego szyderczo, wirując niespiesznie w bursztynowym płynie.
Lucjusz był jego, Severusa, przyjacielem. A przynajmniej nie był wrogiem, co było dosyć znaczącą różnicą i zapewne wartą uwagi kwestią. Severus nie wiedział do końca, co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że Malfoyowie są wystarczająco wpływowi, by połowa ministerstwa robiła dokładnie to, czego chcą. Ale z drugiej strony... Nawet on wiedział, że nie jest to najbezpieczniejsza na świecie znajomość. Zwłaszcza teraz.
- Przepraszam, mówiłeś coś? – Chłopak poderwał głowę, gotów zaprzeczyć. Przez chwilę bał się, że może głośno myślał, ale wystarczył jeden kpiący uśmiech blondyna. Ślizgon na chwilę zacisnął usta w cienką linię.
- Czy coś jest nie tak z twoim słuchem, Malfoy? – Syknął rozdrażniony. Lucjusz odstawił kieliszek z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Coś cię gnębi, to widać. Nigdy nie byłeś tak cichy. To znaczy... nigdy nie byłeś aż tak cichy. – Zreflektował się po chwili. Uśmiech wciąż błąkał się na jego ustach.
Severus wiedział, że to beznadziejnie głupie, ale mimo wszystko nadal milczał.
Nie chodziło o to, że nie lubił Lucjusza. Właściwie nie miał nic przeciwko Malfoyowi. Owszem, czasami był zbyt wyniosły i dumny; zbyt często uważał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych... Denerwujące było, że zazwyczaj faktycznie takie rzeczy – niemożliwe dla Malfoya – zwyczajnie nie istniały. Nie miały nawet prawa istnieć. Cienia szansy.
Severus pamiętał taki czas, kiedy potrafił z tym chłopakiem rozmawiać godzinami. Jako jeden z niewielu uczniów w Hogwarcie, Lucjusz Malfoy czytał coś więcej, niż standardowe podręczniki, a Quidditch nie stanowił dla niego sensu istnienia. Severus naprawdę żałował, kiedy Malfoy skończył szkołę. Gdyby nie przychodzące od czasu, do czasu listy, mogłoby mu nawet zacząć brakować tego blondyna.
Ale teraz wszystko było inaczej. Ślizgon nie potrafił patrzeć na Malfoya tak, jak kiedyś. Wiedział o nim rzeczy, których wcale nie chciał wiedzieć. Wiedział zbyt wiele.
- ...egzaminy?
- Co? – Severus drgnął, wyrwany z zamyślenia.
- Pytałem, czy dręczą cię egzaminy – odparł Lucjusz wyrozumiałym, protekcjonalnym tonem. Jakby mówił do dziecka – młodszy chłopak skrzywił się w duchu. Kelnerka w niebieskiej sukience przewinęła się przy ich stoliku, stawiając przed Lucjuszem drugiego drinka, przed młodszym chłopakiem zaś puchar lodów waniliowych.
- Nie. To nie egzaminy. Nie boję się testów, możesz mi wierzyć – Severus pozwolił sobie na cień uśmiechu, sięgając po błyszczącą łyżeczkę. Lucjusz przyglądał mu się badawczo przez chwilę. Severus starał się nie zwracać na to uwagi. Znów miał to paskudne wrażenie, że jest zwierzęciem w klatce. Zamaskował zmieszanie, udając bardzo zainteresowanego deserem.
- W takim razie... skoro to nie egzaminy... – Coś w duszy młodszego chłopaka znało następne słowa, jednak uparcie nie dopuszczał ich do świadomości. Padły mimo to. – Potter i jego banda?
- Nie.
- To oni, prawda?
Severus odłożył łyżeczkę. Przymknął oczy, rozpaczliwie pragnąc, by wspomnienia zniknęły. Nienawidził goryczy porażki. Czuł ją codziennie.
- Severus... – W głosie Lucjusza było coś takiego, co kazało chłopakowi podnieść głowę. Patrzył przez chwilę w te oczy – tak jasne, że niemal szare. Zimne jak świt. – Wystarczy jedno słowo, a oni znikną z powierzchni ziemi.
- Potrafię radzić sobie sam, dziękuję bardzo – rzucił kwaśno, nie patrząc na Malfoya.
- Oczywiście. Ale... pamiętaj o tym. Jedno słowo i już nigdy nie będziesz musiał się nimi przejmować.
To był właśnie problem z Lucjuszem – myślał Severus, ze złością wbijając łyżeczkę w gałkę lodów. Nie mógł się powstrzymać, by nie wyobrazić sobie, że to głowa Blacka. – Malfoy mówi „jedno słowo, a znikną z powierzchni ziemi”. Ludzie często mówią takie rzeczy. „Zabiję cię” albo „kiedy cię dorwę, pożałujesz, ze się urodziłeś!” Ale najgorsza jest świadomość, że gdyby coś takiego powiedział Malfoy, to naprawdę by się stało. Ot, tak po prostu. I faktycznie wystarczyłoby tylko poprosić Lucjusza i...
To było najgorsze. Severus wiedział o Malfoyu zbyt dużo.
***
Spotkanie w Hogsmead nie trwało długo. Severus nie odzywał się wiele i kilka kwadransów później bez skrupułów skłamał, że musi jeszcze powtórzyć coś na poniedziałkowe lekcje. Czuł się trochę winny, mając w pamięci pełną zawodu twarz Malfoya. Ewentualnie mając w pamięci tę maskę uczuć, którą Lucjusz wybierał, kiedy chciał wyglądać na pełnego zawodu. Jednak z drugiej strony, Severus uważał, że i tak nie było sensu dłużej tam siedzieć.
Był już niemal przy schodach prowadzących do lochów Slytherinu, kiedy usłyszał odległy śmiech... Bardzo, bardzo znajomy śmiech. Rozejrzał się czujnie – moment później już ukrywał się w cieniu zbroi. Nienawidził się za to, ale chodził do tej szkoły już siedem lat. Niektórych rzeczy po prostu nie da się uniknąć.
Tak jak się spodziewał, kilka sekund później zza zakrętu korytarza wyłonił się nie kto inny, jak sam James Potter - półślepa gwiazdka Quidditcha we własnej osobie. Tuż obok niego dumnie kroczył Syriusz Black. Severus podejrzewał, że między tą dwójką zachodzi pewna analogia – bo o ile Potter bez okularów nie znalazłby nawet własnego tyłka, tak Black bez Pottera prawdopodobnie w ogóle przestałby używać mózgu. Co nie znaczy, oczywiście, że używa go w towarzystwie tego idioty.
Pół kroku za flagowym duetem Gryffindoru szedł ten potwór, Lupin - z łagodnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, przysłuchiwał się bezsensownej paplaninie kumpli. Owieczka się znalazła, myślałby kto... I wreszcie, na samym końcu chwalebnego peletonu wlókł się smętnie Pettigrew, podbiegając co chwilę, aby dotrzymać kroku towarzyszom. Severus skrzywił się z pogardą.
A potem zamknął oczy i miał nadzieję, że Gryfoni są zbyt zajęci, aby zawracać sobie nim głowę.
***
2. Restauracja właściwie nie zmieniła się wcale przez ten tydzień. Te same świece, identyczny oślepiająco biały obrus i kelnerka w niebieskiej sukience. Stolik z numerem siedemnaście i rozgwieżdżone niebo nad głową. Niewartą uwagi różnicą był bukiet chabrów w przypominającym kryształową kulę wazonie.
Zawsze, kiedy Severus tutaj przychodził... - „Zawsze” nawet w myślach brzmiało tak, jakby chłopak bywał tutaj szczególnie często. Tak naprawdę to był dopiero trzeci, może czwarty raz... Mniejsza z tym. Za każdym razem, kiedy odwiedzał to miejsce, wszyscy byli tak piekielnie mili. Uprzejmi do bólu zębów. Severus wiedział, że prawdopodobnie to bezpośredni skutek cudownego wpływu galeonów rodziny Malfoy, chociaż ostatecznie nie przeszkadzało mu to szczególnie. Pochlebiał sobie jednak, że przynajmniej on jeden zdaje sobie sprawę z obłudy i fałszywości świata. I wszystkiego w ogóle, jeśli miał być szczery.
Severus bezwiednie zacisnął zabandażowaną dłoń. Patrzył na delikatne, polne kwiaty w wazonie, rozkoszując się chwilą bezkarnej bezmyślności. Jednak gest, jak zwykle, nie umknął uwadze Lucjusza.
- Wszystko w porządku, Severus? – Ślizgon spojrzał na blondyna. Żaden mięsień twarzy chłopaka nie drgnął nawet – zniósł kpiące spojrzenie, jakby nic nie znaczyło.
- Czyż to nie oczywiste, Lucjuszu? – Malfoy roześmiał się na to, jakby usłyszał dobry żart. Severus zgrzytnął zębami. Ten drań dobrze przecież wiedział, jak wygląda jego życie!
Czasami Ślizgon zastanawiał się, po co właściwie wciąż utrzymuje kontakt z tym zadufanym w sobie arystokratą. Kilka chwil bezproduktywnej rozmowy nie kalkulowało się z wysiłkiem, jaki Severus musiał za każdym razem włożyć, aby zdążyć na spotkanie. Kiedy Lucjusz miał dobry humor, mogło być całkiem... normalnie. Ale największą radość Malfoyowi sprawiały sarkazm i ironia, więc większość konwersacji tak czy inaczej kończyła się subtelnym poniżeniem i cichym, cholernie arystokratycznym śmiechem tego...
Z drugiej strony czasami... czasami było całkiem dobrze. Czasami, kiedy Lucjusz miał ochotę udawać, że też jest człowiekiem. Albo kiedy pozwalał Severusowi łudzić się, że chłopak dorównuje mu w czymkolwiek. Wtedy... wtedy...
Severus przez dłuższą chwilę patrzył na swoją zaciśniętą pięść. To nie był uczciwy pojedynek, wcale nie... Zresztą, który pojedynek – jeśli to coś zasługuje na taką nazwę – z bandą Pottera można nazwać uczciwym? Gdyby nie ten imbecyl, Black, Severus na pewno zdołałby... na pewno... przecież...
- Szanowni Gryfoni, o ile się nie mylę – powiedział Lucjusz cichym i miękkim głosem. Severus nie patrzył na niego. Na cokolwiek, byle nie na tego człowieka. Chabry w wazonie okazały się zbawienne. – Znowu.
Z Potterem i resztą mógł czuć najwyżej gorycz porażki – co za patetyczne określenie... Ale przy Lucjuszu czuł wstyd. Malfoy taki już był.
- Severus – to nie było pytanie. Ani żadne niedokończone zdanie. Tylko imię rzucone, ot tak, w powietrze. Cisza, jaka zapadła po tym jednym słowie wprost błagała, aby wypełnić ją słowami. Ślizgon miał tę beznadziejną świadomość, że to on będzie musiał mówić. Lucjuszowi Malfoy niepotrzebne były zaklęcia ani prymitywna przemoc, aby dowiedział się tego, czego chciał. Zazwyczaj wystarczył mu tylko czarujący uśmiech i cisza. Bardzo rzadko musiał pomóc wrodzonemu wdziękowi złotem.
- To nie ma znaczenie – szepnął chłopak. Przegrałeś – syknęła jakaś myśl z dna umysłu. Gdybyś się nie odzywał, może miałbyś szansę. Ale teraz przegrałeś zupełnie.
Jak zwykle.
- Potter i Black znów się nad tobą znęcali? – Severus wciąż nie patrzył na Lucjusza. Nie zniósłby kolejnego przepełnionego drwiną spojrzenia.
- Nienawidzę tego słowa.
- Którego? Potter czy Black? – Szyderstwo nie było już nawet niczym zawoalowane.
- Przestań. Wiesz, o czym myślę.
- Chyba przeceniasz moje talenty, Severusie. – Ślizgon nie mógł znieść, kiedy ludzie wypowiadali jego imię w taki sposób. Przeciągając s i cedząc sylaby przez zęby. To było straszne, nawet, kiedy robił to Malfoy. A może zwłaszcza wtedy. – Czyżby jednak chodziło o „znęcać się”?
- Przestań.
- Och... Cóż, prawda boli. - Severus poderwał się, z rumorem odsuwając krzesło. Zaciskał pięści na wykrochmalonym obrusie, pochylając się jednocześnie ponad stołem.
- To nie jest prawda – wysyczał prosto w twarz czysto-krwistego drania.
- Nie? – Uśmieszek na twarzy Malfoya wprost prosił się, aby zetrzeć go klątwą.
- Nie! Gdybym tylko chciał, ja...
- A nie chcesz? – Chwila milczenia trwała tylko dwie, może trzy sekundy. Severus bardzo spokojnie znów przysunął sobie krzesło i usiadł. Jakby nic się nie wydarzyło. Zupełnie nic. – Jedno słowo, a moi... przyjaciele pozbędą się Pottera raz na zawsze.
Severus zacisnął zęby. To byłoby takie proste... tak strasznie proste. Prawie słyszał, jak to mówi. „Lucjuszu, niech oni poczują, co to znaczy ból.” Tak zwyczajnie. Nic prostszego, wystarczy powiedzieć te kilka słów. To jak pstryknąć palcami. Ale wtedy... wtedy byłby taki jak Potter. Niczym nie różniłby się od drania, który musi wyręczać się Blackiem, żeby w ogóle mieć szansę pokonać Severusa. Ile wart jest ten śmieć? Przecież nawet siedmiolatek potrafiłby rzucić zaklęcie na kogoś, komu właśnie wykręcają ręce na plecach!
Severus nie będzie wysługiwał się nikim. Nigdy. Bo wtedy byłby taki sam, jak oni...
- Lucjuszu – chłopak był zadowolony z chłodu, jakim przepełniony był jego głos. – Nie wtrącaj się w moje życie.
- Nigdy nie miałem nawet cienia zamiaru, aby wtrącać się w twoje życie. A przynajmniej... nie w ten sposób.
Chłopak udał, że nie zauważył dwuznacznego spojrzenia. Właściwie było zupełnie jednoznaczne, ale to niczego nie zmieniało.
***
Egzaminy końcowe zbliżały się wielkimi krokami. Każdy dzień znaczył coraz więcej, bo ludzie zaczynali mierzyć czas nie godzinami, ale ilością wiadomości, jaką mogliby przyswoić. Normalny stał się widok tuzinów uczniów oblegających bibliotekę prawie do północy. Severusa wcale nie cieszyła ta sytuacja. Do tej pory właśnie w nocy mógł mieć zagwarantowane cisze i spokój... Teraz pomiędzy regałami ciągle unosił się szmer szeptów i cichych rozmów. To rozpraszało.
Chłopak siedział przy małym, okrągłym stoliku, otoczony książkami. Większość z nich wcale go nie interesowała, ale ilość woluminów sprawiała korzystne wrażenie. Poza tym książki zajmowały też wszystkie wolne miejsca i w przepełnionej bibliotece Ślizgon mógł cieszyć się prywatnością.
Przez monotonny szum przebił się jakiś głos. Jakiś... Severus wiedział, że jest na tym punkcie przewrażliwiony. Ale czy była w ogóle jakakolwiek szansa, by stało się inaczej? Po siedmiu latach takiego, a nie innego życia...?
- James, mógłbyś się w końcu skupić! – Głośny szept Lupina... Potem jakiś nerwowy chichot tego szczura, Pettigrew.
- To ty powinieneś się wyluzować, Remi! – Śmiech i westchnienie rezygnacji. – No dalej, wyrzuć ten krawat, zostaw na chwilę książki i...
- James!
- Mówiłem ci, że to na nic – Black. Severus nie chciał, ale i tak słuchał tej rozmowy. Próbował skoncentrować się na książce, na czymkolwiek... ale jego uszy bezbłędnie łowiły słowa wypowiadane przez Gryfonów. Nie panował nad tym. – Nasz Remi chce chyba zdać najlepiej w całym Hogwarcie.
- Syriusz, daj spokój...
- Haha, czemu nie! Remus na pierwszym miejscu, ja na drugim, a Syriusz na trzecim! – Wybuch śmiechu został przerwany gwałtownie – prawdopodobnie przez znaczące spojrzenie bibliotekarki albo coś w tym rodzaju. Severus uśmiechnął się, ze złośliwą satysfakcją zauważając, że Gryfoni jak zwykle zapomnieli o swoim małym, bezużytecznym pasożycie.
- Ale my, Jamie, my nie będziemy się uczyć!
- Oczywiście, że nie! My mamy przecież spo...
- Dosyć tego! Wynocha stąd, cała czwórka! I nie chce was tu już dzisiaj widzieć! Inie życzę sobie żadnych ale, panie Lupin! – Najwyraźniej nerwy bibliotekarki jednak nie wytrzymały takiego natężenia hałasu.
Severus patrzył w jeden punkt na stronie. Siedział bez ruchu jeszcze kilka minut po tym, jak Gryfoni opuścili salę.
Zapatrzeni w siebie, beznadziejni idioci! Myślą, że będą najlepsi? Jeszcze zobaczymy, kto będzie najlepszy...
***
3. Severus dużo myślał o słowach Pottera i całej reszty tej zgrai. To były żarty, pozornie bez znaczenia... Chłopak nie chciał o tym myśleć, nie chciał w ogóle myśleć o Gryfonach. Jednak coś mu mówiło, że oni... oni naprawdę będą chcieli zdać najlepiej w szkole. Może Lupin faktycznie miał jakieś szanse na miejsce w pierwszej dziesiątce. Ale skoro Potter i Black byli tak pewni siebie, to znaczy, że...
- Mam coś dla ciebie – Lucjusz uśmiechnął się wspaniałomyślnie. Severus zmrużył tylko oczy.
- Och, naprawdę?
- Zgadnij, co to. Chociaż nie, nie zgadniesz – kolejny, pełen zadowolenia, uśmiech.
Taki właśnie był Lucjusz Malfoy. Niektórzy mówią, że lepiej jest dawać niż brać. I Lucjusz rzeczywiście był chyba szczęśliwszy, kiedy mógł dawać. Uzależnianie od siebie ludzi było jego pasją. Severus zawsze zachowywał dystans i pewną dozę podejrzliwości, kiedy miał wziąć cokolwiek od Malfoya. Lucjuszowi chyba niespecjalnie podobała się ta rezerwa.
Lucjusz bez dalszych wstępów wyciągnął z wewnętrznej kieszeni eleganckiej, granatowej szaty zalakowaną kopertę. Położył ją na stole, dokładnie przed chłopakiem. Severus bez większych problemów mógł dostrzec na pieczęci zupełnie wyraźny symbol szkoły.
- To pytania. Na egzamin końcowy, gdybyś miał jeszcze jakieś wątpliwości. Cieszysz się, prawda? – W głosie chłopaka wyczuć można było delikatny sarkazm i coś jeszcze, czego Severus już nie potrafił rozpoznać. Dopiero po chwili dotarł do niego sens słów Lucjusza.
- Że co to jest?! – Ślizgon upuścił kopertę na stół - patrzył zszokowany na Malfoya. Ten wydawał się zupełnie usatysfakcjonowany reakcją. Odchylił się nonszalancko na krześle, niedbale rozpinając szatę. Coś takiego kontrastowało z jego nienagannymi manierami, jednak w jakiś sposób do niego pasowało. Severus odwrócił wzrok od mlecznobiałej skóry chłopaka, połyskującej w ciepłym świetle świecy. Wrócił spojrzeniem do tajemniczej koperty.
- Jeśli pytasz, skąd to mam... Cóż, uruchomiłem po prostu koneksje w zarządzie – Malfoy mówił w taki sposób, jakby tematem rozmowy była pogoda. Severus obrócił kopertę w dłoniach. Gruby pergamin i herb. Musiała... musiała być autentyczna. Chłopak przełknął ślinę. Czyżby Malfoy czytał w myślach?! Przynosi coś takiego akurat, teraz, kiedy... – Moi przyjaciele są, jak widzisz, wpływowymi ludźmi, Severusie. Dowód masz w rękach.
- Przyjaciele, tak? – Ślizgon nie zwracał większej uwagi na to, co mówi Malfoy. Bezładny ciąg skojarzeń z prędkością światła przetaczał się przez jego mózg.
Pytania na egzamin... Może... Severus może...
- Tak, przyjaciele – chłopak wiedział, że w tym momencie Lucjusz uśmiechnął się znacząco. Nie miał pojęcia, jak może być tego taki pewien, skoro nawet na niego nie spojrzał. Ale był. – Mógłbyś stać się jednym z nich, Severusie. Wszystkie drzwi otworzyłyby się dla ciebie, nie byłoby rzeczy niemożliwych... Jesteś utalentowany, zdolny, przed tobą świetlana przyszłość. Przyjmiemy cię z otwartymi ramionami, możesz mi wierzyć.
Severus zamarł, z kopertą w ręku. Wiedział o Lucjuszu Malfoy wiele. Zbyt dużo. I wiedział, kim są jego ludzie, których blondyn tak lubił określać eufemistycznym terminem „przyjaciele”.
Ale... pytania testowe. Mógłby bez trudu pokonać Pottera i resztę. Pobiłby ich na głowę i nie mogliby na to nic poradzić. Zupełnie nic. To właśnie Severus znałby wszystkie odpowiedzi, z pewnością dostałby maksymalną ilość punktów. I mógłby się śmiać z tych tępaków, którzy choćby marzyli o pierwszej lokacie!
I byłby taki sam, jak oni.
Starannie odłożył kopertę na stół. Świeca zamigotała.
- Nie chcę mieć nic wspólnego, z twoimi przyjaciółmi, Malfoy. Nie chcę tego – przesunął pergamin w stronę Lucjusza. Malfoy znów miał ten zupełnie nieodgadniony wyraz twarzy. Nieprzenikniony jak maska.
- Więc stoisz po stronie Dumbledore’a. – Lucjusz zmrużył lekko oczy. – A Dumbledore stoi po stronie Gryfonów. Zabawne.
- Przestań. Po prostu nie chcę tego. Zabieraj to i zostaw mnie w spokoju.
- Mógłbyś być najlepszy. Mógłbyś być lepszy od Pottera. – Cień uśmiechu, w którym tym razem nie było kpiny. Jej miejsce zajęło coś o wiele gorszego. – Mógłbyś być lepszy nawet od niego.
- Mógłbym cię zabić za to „nawet” – wysyczał wściekle Ślizgon. Lucjusz teatralnie uniósł z powątpiewaniem brew. – I... jestem lepszy od Pottera. Jestem od niego sto razy lepszy i bez twoich brudnych gierek!
- Myślę, że jesteś teraz zbyt wzburzony, abym mógł przeprowadzić z tobą jakąkolwiek sensowną rozmowę. – Gdyby głos mógł ranić, Lucjusz prawdopodobnie by go teraz zdeptał. Blondyn w gracją wstał od stołu, poprawiając pedantycznie szatę. – I mam nadzieję, że ręka już się zagoiła, Snape.
Nazwisko zabrzmiało jak obelga. Było niczym uderzenie w twarz.
Severus patrzył, jak Malfoy przechodzi przez salę – nie oglądał się. Inni ludzie jednak – tak jak Ślizgon - śledzili go wzrokiem. Blondyn poruszał się tak, jakby był królem wszystkiego. Jakby na jedno skinienie drzewa chyliły przed nim konary i uspokajały się huragany. Jakby mógł wszystko, choć aktualnie nie miał na to ochoty.
Zawsze taki był. Miał swój własny styl, dla którego najodpowiedniejszym określeniem było „wielki”. Tak, Malfoy wszystko robił w wielkim stylu. W dodatku... wcale nie musiał się wysilać. Nie czekał za drzwiami na odpowiednią chwilę. Po prostu wchodził - i to właśnie była odpowiednia chwila.
I tak samo wychodził. Potrafił zgnieść człowieka nawet nie podnosząc głosu. Severus zacisnął oczy. Nienawidził się za to, ale wolałby, żeby ten drań po prostu... uderzył pięścią w stół, zrzucił ten absurdalny wazon z chabrami i krzyknął... czy cokolwiek... Ale Malfoy nigdy czegoś takiego nie zrobi. Nigdy. Bo Malfoy nie jest jakimś porywczym Gryfonem. Malfoy jest sobą i jest znacznie gorszy, niż każdy Gryfon.
Severus wyciągnął rękę i wziął w palce kopertę. Przeklinał się za to, ale nie mógł się zmusić, żeby zrobić inaczej. Wsunął kopertę do wewnętrznej kieszeni szaty i wstał od stołu.
- Zamówiono jeszcze deser, czy podać? – Rzucił mordercze spojrzenie kelnerce. Dziewczyna trzymała w ręku tacę z lodami waniliowymi.
- Nie.
- Ale... już za to zapłacono, poza tym... – Musiała być nowa. Zupełnie nie wiedziała, co robić. Severus skrzywił się i odwrócił w stronę wyjścia.
- Dziękuję bardzo, ale to najokropniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zażyło mi się próbować. – Powiedział to dostatecznie głośno, by usłyszała przynajmniej połowa gości Blue Violin. Pozwolił sobie na lekki uśmiech i wyszedł w ciemność.
***
Severus pochylił się jeszcze niżej nad kartą z pytaniami. Włosy opadły mu na twarz – to dobrze. Przez chwilę mógł zupełnie bezkarnie przyglądać się ludziom... Powietrze aż wibrowało od skupienia. Pióra skrobały pergamin, ludzie oddychali głęboko, czytali pytania...
Potter nie wyglądał na szczególnie przejętego egzaminem. Black bawił się piórem, co jakiś czas od niechcenia dopisując słowo czy dwa do swojej pracy. Lupin wyglądał na całkowicie skoncentrowanego i lekko podenerwowanego - chociaż, sądząc po objętości jego wypracowania, chyba poszło mu całkiem nieźle. Pettigrew rozglądał się rozpaczliwie, szukając cienia pomocy. Na próżno.
Severus spojrzał na własny test. Odpowiedział na wszystkie pytania, chociaż zażyło się kilka, których nie był do końca pewien. Musiał być najlepszy. Musiał. A gdyby tak... Nikt by nie zauważył. Na pewno. To raczej niemożliwe, żeby w tym szumie ktokolwiek zwrócił uwagę na szelest otwieranej koperty. Potem wystarczyłoby tylko kilka ruchów piórem i...
Byłby lepszy niż Gryfoni. Byłby taki sam jak oni. Ale... byłby lepszy.
***
- Najlepszy wynik... Severus Snape, Slytherin. Gratuluję... - Chwila konsternacji. - Tak. Na drugim miejscu Remus Lupin! – Brawa i wiwaty. – Wspaniale panu poszło, panie Lupin! Chociaż, muszę przyznać, że tego właśnie się spodziewałem. Och nie, nie będę zajmował panu więcej czasu... Z min pańskich przyjaciół wnioskuję, że oni także chcieliby cieszyć się razem z panem, haha...
***
4. Nie chodziło o wdzięczność, bo Severus nie miał podstaw, by być wdzięcznym. Żadnych. Nie był nic winien Malfoyowi. Zupełnie nic. A mimo to stał tutaj. Teraz. Z nim. Co prawda, nie była to już wykwintna restauracja, ani nawet zupełnie zwyczajna kawiarnia. Severus w myślach uśmiechnął się krzywo – widocznie skończył się czas uroczych wieczorków.
Dużo myślał o Malfoyu. Wbrew sobie, ale Severus wiele rzeczy robił wbrew sobie, wiec nie była to dla niego żadna nowość. Nie zdziwił się też specjalnie, kiedy otrzymał wiadomość od Lucjusza. Lakoniczny liścik nie zawierał wiele więcej, niż informacja o dacie i miejscu następnego spotkania. Wiadomość przyszła w tym samym dniu, w który Severus dostał wyniki swoich testów.
Zapadał już zmrok. Severus zdał sobie sprawę, że prawie zawsze spotykał się z Malfoyem, kiedy słońce już zwiędnie i zgaśnie. Może Lucjusz po prostu lubił nocne niebo? Szczegół, nie mający większego znaczenia. Malfoy zjawił się punktualnie, chociaż Severus i tak czekał na niego już od kwadransa. Co mógł na to poradzić?
To był most w mugolskiej części Londynu. Od czasu do czasu przejeżdżały po nim samochody, jednak ruch nie był duży. Severus opierał się plecami o solidny, stalowy filar. Lucjusz podszedł bez słowa – stanął przy barierce i patrzył w wodę. W falach odbijały się kolorowe światła neonów.
- Chciałem cię przeprosić. – Powiedział Severus w przestrzeń, bezbarwnym głosem. Słowo „przepraszam” z trudem przeszło mu przez usta. Patrzył na czerwone światła oddalającej się ciężarówki. Lucjusz milczał, więc chłopak postanowił mówić dalej. – Wiem, że chciałeś dobrze. Nie zachowałem się odpowiednio.
- Jak poszły egzaminy? – Rzucił blondyn, pozornie bez związku. Severus uśmiechnął się delikatnie.
- Dziewięćdziesiąt osiem procent.
- Najlepszy?
- Tak.
Chwila milczenia.
- Cieszę się, że moja pomoc jednak okazała się przydatna. – Severus spojrzał na chłopaka. Mężczyznę. Spojrzał na Lucjusza.
Malfoy wciąż stał, tak jak wcześniej – ze skrzyżowanymi rękami, wyprostowany i perfekcyjny, jak antyczna rzeźba. I tak samo zimny. W jak zwykle drogim i znakomicie dobranym płaszczu oraz eleganckich rękawiczkach. Severus pokręcił głową.
- Nie.
Ktoś inny na miejscu Malfoya pewnie drgnąłby zdezorientowany lub zrobił coś podobnego... Jednak on obrócił tylko głowę, spoglądając Severusowi prosto w oczy. Z takim wdziękiem, jakby trenował gest przez całe życie. Po prostu miał to we krwi.
- Co to znaczy „nie”?
Severus nie odpowiedział. Po prostu wyciągnął przed siebie rękę – koperta w jego dłoni wyglądała na lekko sfatygowaną, jednak lak był nienaruszony. Lucjusz patrzył na to przez chwilę – młodszy chłopak zastanawiał się, o czym może myśleć. Zdecydował, że może jednak lepiej nie wiedzieć. Po kilku sekundach Malfoy wyciągnął rękę, zabrał pergamin i niedbale wsunął go do kieszeni płaszcza.
- Nie otworzyłeś jej. I zdałeś na prawie sto procent. Gratuluję.
- Dziękuję.
Cisza.
- Lu? – Mężczyzna spojrzał znów na Severusa, tym swoim wzrokiem, który wydawał się prześwietlać czaszkę i zaglądać prosto do mózgu. Severus westchnął. Od bardzo dawna nie nazywał tak Malfoya. Od chwili, kiedy dowiedział się o nim... pewnych rzeczy.
- Tak, Severusie? – Kiedy Malfoy chciał, potrafił wypowiadać to imię tak miękko, jak... jak nikt. Tylko on.
- Chciałbym być twoim... przyjacielem.
- Jesteś – cień kpiącego, ale jednak ciepłego uśmiechu. Łagodne pobłażanie. Było prawie tak, jak dawniej. Jakby nic się nie stało. Jakby wszystko było w porządku.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem. – Lucjusz znów spojrzał na rzekę. Woda była spokojna, na drobnych falach ślizgało się odbicie miasta. Po moście przejechała taksówka. Miała tylko jedno działające światło. – Ty też wiesz, kim oni są.
- Tak.
- Nigdy nie chciałeś być jednym z nas. Powiesz mi dlaczego teraz się zdecydowałeś, czy mam uwierzyć w swój dar przekonywania? – Lucjusz uśmiechnął się. Severus mógłby zaryzykować stwierdzenie, że tym razem był to szczery uśmiech. Mógłby. Ale nie chciał. Zawodził się zbyt często.
- Wierz, w co tylko chcesz – odwrócił wzrok. Patrzył teraz na gwiazdy, na delikatne jak mgła chmury przepływające pod granatowym niebem...
Usłyszał szelest jego płaszcza. Zignorował ten dźwięk.
Przynajmniej Lucjusz – pomimo swoich licznych zalet i jeszcze liczniejszych wad... pomimo swojej pozycji, krwi czystej jak diabli i wielkiej fortuny... pomimo całego złota u Gringotta... nawet pomimo tego, że Severus był nic nie wartym, wyalienowanym samotnikiem, dzikim i nieprzystępnym, nerwowym, przewrażliwionym i pewnie paranoicznym. Bez żadnych pieniędzy, z krwią jak szlam i pozbawionym tych wszystkich wyszukanych manier, bez krztyny stylu i czaru. Pomimo wszystko, Lucjusz Malfoy potrafił docenić sukcesy Severusa. Małe i większe, wszystkie. A przynajmniej sprawiał, że Severus myślał, że jest doceniany. Nawet jeśli było to kłamstwem, od czasu do czasu takie kłamstwo potrzebne jest każdej rozumnej istocie. Przy tym draniu nawet Severus Snape mógł poczuć się szczęśliwy. Jeśli tylko Malfoy tego chciał...
Wciąż patrzył na oddalone o miliardy lat świetlnych słońca. Zastanawiał się...
- Wiesz, po co istnieją gwiazdy, Sever? – Czy Malfoy naprawdę czyta mu w myślach? Westchnął i spojrzał na chłopaka. Wzdrygnął się zaskoczony – dopiero teraz zdał sobie sprawę, że blondyn jest tak blisko. Dzielił ich tylko jeden oddech - jeśli Severus miałby decydować się na poetyckie porównania, tak właśnie by to określił.
Lucjusz wyciągnął rękę i ujął dłoń chłopaka w swoje. Uniósł ją do ust i musnął skórę wargami. Severus nie wiedział, czy w taj chwili patrzy mu w oczy – sam nie mógł oderwać spojrzenia od ust Malfoya.
- L... Lu? – Młodszy chłopak zamrugał, zupełnie zdezorientowany. Nie był przyzwyczajony do czegoś takiego. Do fizycznego kontaktu z kimkolwiek... Nie, wcale. A teraz Malfoy... Co on do diabła robił?! - D... dlaczego...
- Też nie wiem, dlaczego ktoś stworzył gwiazdy – Lucjusz przymknął oczy. Jego rzęsy wydawały się niemoralnie wprost długie, a skóra tak gładka, jak jedwab... Ciekawe, czy naprawdę taka była? Wielki Merlinie, co Malfoy...?! Był tak blisko... O wiele za blisko! To nie było właściwe, nie, wcale... Na pewno nie powinien tak się zachowywać! Severus czuł za plecami twardy metal – ale nawet, gdyby nie to ograniczenie... nie był pewien, czy zdołałby się wycofać.
– Ale wiesz, Severus... Dobrze jest myśleć, że one istnieją tylko dla ciebie. - Lucjusz zdjął rękawiczkę. Zębami.
- Ale... jaki to ma związek z... z...
- Cii...
- L...!
Dłoń Lucjusza na karku. Palce wplatające się we włosy... Słodki i świeży zapach czegoś drogiego i markowego. Muśnięcie rzęs na policzku. Niesamowicie miękkie usta... takie miękkie... delikatne. Naprawdę jak jedwab. Nie, nie jak jedwab... Jak coś jedynego w swoim rodzaju, coś nieporównywalnego do niczego innego. To mogły być tylko usta Lucjusza.
Malfoy poruszał się jak bóstwo, jakby był stworzony tylko do tego. Jakby nic innego nie robił od wieków. Severus zdawał sobie sprawę, jak nieporadne są jego własne ręce, jak niezgrabnie obejmuje chłopaka... Nie wiedział, dlaczego to robi. Po co? Może tak po prostu trzeba. Ale... to było w jakiś sposób... To było bardzo przyjemne, dobre jak nic na świecie. Nie było potrzeby kończyć, opierać się... Nie. Nieśmiało błądził palcami wzdłuż kręgosłupa, przez materiał wyczuwając każdy szczegół ciała Lucjusza.
Bo on właśnie taki jest – szepnęła jakaś myśl, jedna z tych, które pozostają, kiedy wszystkie inne skapitulują. – Malfoy nie nosi ubrania jak zwykli ludzie. Nie po to, żeby się okryć, tylko po to, żeby podkreślić, że tak naprawdę pod całym tym drogim materiałem i kosztownymi dodatkami jest zupełnie... nagi.
A później nawet ta myśl złożyła broń. Mniej więcej w momencie, kiedy język blondyna prześlizgnął się wzdłuż szyi Severusa. Chłopak jęknął, odchylając nieco głowę.
Lucjusz odsunął się, delikatnie acz stanowczo wyplątując z objęć Severusa. Chłopak oddychał głęboko, nieomal słyszał bicie własnego serca. Lucjusz tymczasem tak po prostu poprawił płaszcz.
- Dlaczego? – Severus zacisnął szczęki. Nie pytał, dlaczego Lucjusz przestał, bo to było raczej oczywiste. Zastanawiał się, dlaczego w ogóle zaczął.
- Bo chciałem. I ty też chciałeś. Zawsze. – Uśmiech. Znów bez drwiny, bez tej wyższości, z którą Malfoy tak lubił się obnosić. Coś w duszy młodszego chłopaka odetchnęło z ulgą. – Podjąłeś właściwą decyzję, Severusie. Już niedługo się o tym przekonasz.
Muśnięcie jego palców na policzku... I trzask deportacji.
Severus westchnął po raz ostatni. Cóż... w takim układzie... chyba... może...
Uśmiechnął się lekko. Po raz kolejny świat przewrócił się do góry nogami. Znów wiedział o Lucjuszu więcej, ale tym razem to nie było takie złe. Przynajmniej mógł mieć pewność, że w tym wszystkim nie chodziło tylko o jedno. To znaczy... W tych wszystkich zaproszeniach, restauracjach, rozmowach... nie chodziło tylko o przekonanie Severusa do zmiany poglądów. Czy czegokolwiek. Bo... może... może Lucjuszowi faktycznie zależało?
Może zawsze tego chciał?
W takim razie Severus podjął właściwą decyzję – chłopak wyprostował się, pełen nowej pewności siebie. Czuł się inaczej. Czuł się... lepszy niż oni wszyscy. Wrogowie, przyjaciele... wszyscy.
I wcale nie był taki sam, jak oni. Bo Lucjusz był z nim. W jakiś sposób był z nim zawsze.
***
- Dziewięćdziesiąt osiem procent. Najlepszy z nich wszystkich.
- Czyżbym się myliła, czy też naprawdę wydaje mi się, że w twoim głosie słychać dumę?
- Bellatrix, to, co ci się wydaje, to sprawa wyłącznie twoja i twojej głowy.
- Wiesz Lu, właściwie nie ma z czego być dumnym. Skoro dałeś mu odpowiedzi...
- Sama zobacz.
- Och... nie otworzył? Zdumiewające, ja na jego miejscu... – Chrzęst łamanej pieczęci i szelest pergaminu. – Lucjusz, przecież... te kartki.. są zupełnie puste...!
- Doskonale o tym wiem, Bellatrix.
- Ale... w takim razie... to była jakaś próba, tak?
- Wprost zdumiewa mnie twoja błyskotliwość, Bella.
Chwila ciszy.
- Pan będzie zadowolony z sługi takiego jak on.
- Z pewnością masz rację, Bellatrix.
- Daruj sobie sarkazm. I czy mi się wydaje, czy nie jesteś tak zadowolony, jak powinieneś?
- A czy nie mówiłem już, co myślę o...
- Och wiem, wiem. W każdym razie gratuluję – dobra robota.
Cisza.
- A... powiedziałeś mu o Narcyzie, prawda, Lu?
- Nie.
- Cóż... Zresztą, mniejsza z tym. Nawet, jeśli zależy ci na nim bardziej, niż to było konieczne, pamiętaj, że masz być dobry dla mojej siostry. Inaczej spalę Malfoy Manor. – Cichy śmiech. – I nie żartuję.
- Nawet jej nie dotknę, gwarantuję ci.
- To już nie moja sprawa. W każdym razie mam nadzieję, że to twoje nowe odkrycie nie zdradzi, kiedy tylko dowie się o zaręczynach.
- Nie martw tym swojej pięknej główki, Bella. Zadbam o to.
- Wcale się nie martwię. W końcu nazywasz się Malfoy.
- Gratuluję spostrzegawczości.
Koniec
Post został pochwalony 0 razy
|
|